Szkolenie w Chacie Leona

Pierwsze szkolenie w Chacie Leona, bo zakładam, że nie jedyne. I od razu humor się poprawia. W domu czeka na mnie zgraja psów i kotów, ale jednodniowo dałam radę wyjechać. Ze mną Borys i Kazara, nieodłączni towarzysze. Zabrakło tylko Karoliny i Kitka, ale to nie był wyjazd wycieczkowy, choć także dużo radości mi dał, dlatego też oni dwoje musieli zostać w domu.

Czytaj dalej Szkolenie w Chacie Leona

Moje ruchome piaski

Tak – moje ruchome piaski – to bardzo dobry tytuł na określenie mojego samopoczucia w ostatnim czasie. Gdy robię coś, idę gdzieś, mówię coś, to mam wrażenie, że ruchome piaski trzymają mnie i wciągają. Wciągają i zaczyna brakować powietrza. Wychodzę na powierzchnię, po to, bym za chwilę znowu zaczęła się zapadać. Jak długo jeszcze tak można? Brakuje mi powietrza coraz bardziej, kiedy się uduszę? Czy może w końcu uda mi się nabrać powietrza na maksa i wypełnić całe płuca i całą siebie. Czy się uda? Czy już mam odpuścić?

Wygasić to co gaśnie

Moja tendencja to działania na maksa daje mi w końcu popalić. Próbuje mi wytłumaczyć, że nie jestem z żelaza, jakbym tego jeszcze nie wiedziała. Staram się trzymać w swoich rękach to co się wokół mnie dzieje, ale jest to coraz trudniejsze. Mam wrażenie, że w moim życiu następuje przełom, ale nie umiem sobie wyobrazić, jak to moje życie będzie wyglądało choćby za miesiąc, albo trzy. Porobiłam nowe zależności i …. zobowiązania, czy to mi się będzie przypominać? i odzywać w przyszłości? Tak… ale czy będę żałować? Nie wiem.

Co chcę zmienić….

  • nastawienie,
  • zacznę pracować i odbijać się od dna, zacznę spłacać długi i zarabiać,
  • zadbam o tych, których do teraz zaniedbywałam,
  • i w końcu zacznę spełniać swoje marzenia, przemieniając w plany i realizując je, po prostu,

Jestem już na skraju, zaczynam zastanawiać się, czy powinnam żałować swojego życia. Tego jak je prowadziłam, czy ja je prowadziłam? Czy tak miało być? Nie oczekuję odpowiedzi. Sama chcę ją znaleźć.

Znowu śnił mi się mój tato

Wielki budynek, chodzę korytarzami, piętrami, jacyś ludzie obok mnie. Jakiś sklep jak w galerii handlowej, ale dziwnie wąskie korytarze i wszystko rozłożone jak na bazarze, na podłodze. Ciastka, czekolady…

Na dworze jakby półmrok, nie ma nocy, ale nie ma też dnia. Ja jednak jestem w budynku, już jakby na parterze. Śpię z moim dawnym kolegą, jest miło, ale bez zbliżeń, przytulam się, jest ciepło. Wiem, że obok są moi rodzice, ale nikt nie robi z tego afery. Jest dobra atmosfera.

Jestem na korytarzu, obok mnie jest mama. Drzwi do kotłowni i chyba do łazienki jakby zaklejone gliną, ale bardzo namokniętą. Czuję, że zaraz chluśnie woda. Mówię tacie, aby nie ruszał gliny, on mnie nie słucha. Nic do mnie nie mówi, jest spokojny, tak jak w poprzednim śnie. Woda nie chlusta, nie ma już korytarza. Jestem w kuchni a tato gdzieś odszedł.

Mama siedzi na krzesełku. Zastanawiamy się. Dlaczego przyszedł. Chciał pomóc. Mówię jej, że on nas ciągle widzi, cały czas. Mówię – nie szkodzi, że umarł. Ja wiem, dla nas on żyje cały czas. Ja wiem, że jest z nami. Ona milczy, nie mówi nic.

Przyglądam się mamie. Klękam obok niej, biorę w dłonie jej twarz. Przyglądam się. Jestem zdziwiona. Ona się uśmiecha dobrotliwie, a jej twarz jest…. młoda. To tylko ja dalej mam ten sam wiek, tyle samo lat gdy miałam kiedy usypiałam. Oni są młodzi, pogodni, mama uśmiechnięta, a tato też jest spokojny, pomocny, przecież woda nie chlusnęła, a przecież miało zalać cały korytarz. Mama wygląda pięknie. Tato gdzieś odszedł, ale czuję, że jest blisko.

Budzę się. Płaczę. Tak za nim tęsknię. Jeszcze mam mamę. Jestem szczęśliwa.

Przespać życie

Chciałabym przespać całe życie, życie to co zostało. Nie wiem czym to by się różniło od odejścia już teraz. Chyba tym, że co jakiś czas muszę się jednak przebudzić.

Nie wiem co mam robić. Nie umiem skupić myśli. Nie umiem skoncentrować się nad tym co robię. Nie umiem zdecydować co jest ważniejsze. Karma dla kotów w kuchni, w pokoju, czy sprzątnięcie kuwet. Może jednak powinnam iść najpierw wyprowadzić kozy do sadu i napalić tym kotom w kuchni polowej i dać im jeść. Chodzę, tracę czas, plączą mi się myśli. Boję się wejść do pokoju kotów, że zobaczę biegunkę, zaropiałe oczy, czy wszystkie żyją? a może któryś właśnie odchodzi za TM, czy Kaja ma jeszcze wodę? To jest częściowo opis moich koszmarów, a częściowo moich nachalnych myśli.
Ja już sobie nie radzę, po prostu nie radzę. Nie pracuję, długi rosną, poczucie winy i wstydu też, marzenia się oddalają, na tymczasiaki muszę żebrać o wpłaty na zrzutki, adopcje stoją, nic mi nie idzie, totalnie NIC. Tabletki (letrox 50/2 się skończyły, tydzień przerwy, biorę stare letrox 75/2), nie jadę na kolejną wizytę do endokrynolog, nie byłam na biopsji. Nie zależy mi i na mnie i kolejny raz w życiu mam odczucie, jakbym chciała spaść na dno. Tylko poprzednim razem wiedziałam, czułam, że się od niego odbiję i wypłynę na powierzchnię, a teraz… nie, teraz tego nie czuję, prawdopodobnie położę się na dnie i tak będę leżeć, a razem ze mną moje koty, psy… boję się pisać dalej kto jeszcze.
Mam wrażenie, jakbym żyła na jakiejś makiecie, nawet nie w filmie. Dość. Na teraz tych żalów już dość. Teraz się zmuszam do przeżycia dzisiejszego dnia 🙁

Czasami jest czas na remanenty

Pewny ciąg zdarzeń w ostatnim czasie uzmysłowił mi, że mam co przemyśleć. Ludzie przynoszą mi kotka czy pieska, ja głupia, a może tylko naiwna biorę. Nie mam żalu oczywiście o jakiegoś konkretnego kotka czy pieska, bo każdego brałam z przekonaniem, że chcę go wziąć, ale nie zmienia to faktu, że mam w związku z tym przemyślenia. Na Facebooku oczywiście serduszka i „lajki”, czytam jaka jestem dobra i wrażliwa, chwalą mnie, ale… czy to coś mi daje? Czy to coś pomaga w tym co robię? Czy za to kupię puszkę dla kota, albo kiełbasę dla psa? Czy może chociaż żwirek? Wręcz czasami te pochwały wkurzają mnie, bo ja w tym samym czasie już kombinuję za co kupię karmę dla maluchów, bo na półce stoi już ostatnia saszetka.

Nie powiem, bo byłabym niesprawiedliwa, są osoby, które mi pomagają. Są takie które wspierają mnie systematycznie. Natomiast takich „pojedynczych” wpłat od nowych osób jest mało. Gdyby nie te osoby, które wspierają mnie, to już dawno mogłabym zamknąć i Koci Kącik i Psa na Manowcach. To jednak nie powinno tak działać, że ciągle „obciążane” będą te same osoby, te same portfele.

To co robię, chyba nie przesadzę, jeżeli powiem, że działam dla dobra ogółu. Zawsze myślałam, ktoś ma czas, ktoś pieniądze, ktoś ma doświadczenie, ktoś sprzęt, np. klatki łapki, ale ostatecznie uzupełniamy się. Ja poświęcam czas, a ty wspierasz finansowo, ale często czuję się, jakbym w tym wszystkim była sama. Uświadomiłam sobie też jak bardzo ludzie nie wiedzą jak ja działam, no, nie tylko ja, ale w tej konkretnej sytuacji ja, bo tutaj, u mnie, w tych konkretnych domach tymczasowych.

Dodatkowo te wirtualne adopcje, które ostatnio zaczęłam organizować, a przy okazji przeliczać potrzeby dla konkretnego psa czy kota. Ogromne dziękuję dla osób, które postanowiły zostać wirtualnymi opiekunami i co miesięcznie spierać danego zwierzaka umówioną kwotą. Zatem uświadomiłam sobie ile naprawdę potrzebuję, żeby dobrze i na spokojnie zadbać o każdego zwierzaka, i że utrzymanie kota jest droższe niż utrzymanie psa. Mówię tu oczywiście o utrzymaniu takim, żebym potem nie musiała leczyć, żeby karma była przynajmniej z tej „średniej półki”, a nie taka za grosze. I doszłam do takiego wniosku, że robię coś na co absolutnie nie jest mnie stać finansowo – absolutnie!

Z dnia na dzień żebrząc i zdobywając po puszeczce, po kilka, tak na prawdę nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jak pomyślę ile razy koty jadły kaszę lub ryż zmieszany z karmą mokrą dla psa, a psy wyłącznie karmę suchą kiepskiej jakości. A ile razy do kuwety sypałam zwykły piasek, który w ciągu godziny zaczyna śmierdzieć, z braku choćby najtańszego żwirku.

Wczoraj też dowiedziałam się jeszcze, że niektóre domy tymczasowe dla psów (nie wiem czy dla katów również, ale być może), jak mają chętnego na pieska to od potencjalnych domków „kasują” jak za hotelik. Oni zdziwieni są, że ja tak nie robię. Oni zdziwieni, a ja… a ja w szoku. Bo pomyślcie – 11 psów, które ciężko wyadoptować do dobrych domów, o kotach nie wspomnę, a co byłoby gdybym jeszcze teraz wprowadziła wyższe wymogi. No! To ja już widzę jak wszystkie pieski znajdują domki, kotki zresztą też.

Więc tak wychodzi miesięcznie:

  • utrzymanie kota to ok 100 zł + ok. 100-150 podstawowe badania, szczepienia, o leczeniu nie wspomnę.
  • utrzymanie psa małego 50-75 zł (to tak skromnie)
  • utrzymanie psa dużego 100 zł lub więcej.U psów większość kosztów weterynaryjnych idzie na gminy, ale nie każdy koszt i nie u każdego.

Psów tymczasów mam na ten moment 11 i dodatkowo 4 swoje. Kotów tymczasów mam 7 maluchów i 12 dorosłych + swoje prawie 10. Ja nie będę mnożyć i dodawać, dzisiaj jeszcze nie chcę wpadać w dołek na dobre, ale jeżeli sam dla siebie chcesz… to proszę bardzo. Ja natomiast dojrzewam do poważnych zmian w mojej działalności wolontariackiej i generalnie w moim życiu.Inaczej się nie da ciągnąć tej działalności. Pozdrawiam wszystkich i dziękuję tym, którzy ze mną byli i tym którzy ze mną są dla dobra tych, którzy sami się nie obronią.

======================

Moje grupy i strony na FB:

LUNA

LUNA – to imię już z mojego domu tymczasowego. Nie wiem jak długo sunia błąkała się po lesie w Załużu/Borkach i w okolicach Solca, ale do lasu trafiła jako szczenna, więc daję jej jakieś dwa miesiące. Otrzymałam też taką informację, że „ktoś”, zabrał szczeniaki, natomiast matkę zostawił. Ciekawa jestem czy miała szanse przynajmniej je do końca dokarmić? Jak również czy potem pojawią się na oxl za drobną cenę do „dobrych domów”, czy może posłużą kiedyś gdzieś dla jakichś kłusowników.

Matkę zabrałam dopiero ja. Nie, nie chciała wejść do klatki. Na dodatek nie była głodna. Ludzie z okolicy dokarmiali ją i nie tylko jedna osoba o niej pamiętała.

Dokarmiali choć dopiero teraz jedna pani odważył się zrobić jej zdjęcie, aby go dać na (poniekąd znienawidzonego przeze mnie) facebooka, bookaface. Rany jak ja nie lubię tego serwisu. Nawet podczas gdy już ją łapałam podjechała jedna Pani z kamą dla niej. Nie chcę też wyśmiewać, ale litości, na trawie leżały również całe ugotowane ziemniaki, tyle, że obrane. Wiem, niestety, że na wielu wsiach, a być może i nie tylko wsiach psiaki dostają właśnie taką karmę, no może jeszcze chleb rozmoczony, albo…. ech nawet nie chcę teraz myśleć.

Ja jednak wiedziałam, że nie mogę wrócić bez niej. Luna musi do domu jechać ze mną. I udało się. Na początku nie chciała podejść, klatką i karmą w niej na zachętę również nie była zainteresowana.

Gdy mówiłam do niej, było jedno słowo na które zawsze zaczynała machać ogonem i było to słowo „kochanie”. Takie to było dziwne i takie sympatyczne. Piękne charcie kochanie o dużych oczach. Zastanawiałam się jak ją do siebie przekonać, jak sprawić by zaufała i…. i był moment kiedy na ułamek sekundy dotknęłam jej czubeczka nosa. Wtedy zapaliła się we mnie iskierka nadziei… jeszcze raz spróbowałam tego manewru… udało się… tym razem dotknęłam grzbietu jej nosa dwoma palcami, byłam naprężona jak struna, aby tylko ją dosięgnąć. Spróbowałam się przysunąć, jak wąż przesuwałam kolanami po piasku, by jej nie wystraszyć zbyt nagłym ruchem czy podnoszeniem się. Parę minut później już głaskałam jej łebek, a ona spokojnie się tym głaskom poddawała.

Luna pierwszy większy krok na przód we wzajemnym poznawaniu się i nabieraniu zaufania.

W tym momencie zaczęłam żałować, że nie zabrałam ze sobą smyczy ze samochodu, ale hmm mam smycz przy kluczach do samochodu – zaświtała mi myśl i to była ta właściwa. Powoli założyłam na jej łebek i następnie zawiązałam na supełek blisko szyi. Gdy tak oswajałyśmy się ze sobą nawzajem niedaleko na tej leśnej dróżce pojawił się samochód. Pomyślałam sobie hmm nie teraz, nie jedź tu i zamachałam do kierowcy, aby zaczekał i tak też zrobił. Ja natomiast pomyślałam w tym momencie, no nic trudno, wóz albo przewóz. Chwyciłam ją za pysk, gdyby próbowała się bronić zębami oraz za skórę na karku, jednocześnie lekko ściskając smyczkę i podeszłam z nią do klatki. Tak, teraz już była moja. Dwaj panowie, którzy cierpliwie przyglądali się moim poczynaniom podeszli, aby pomóc mi klatkę z sunią przenieś i załadować do Jimmiego.

Ha, wszystko dobrze, sunia moja, ale przy okazji masa pcheł również. Byłam jednocześnie szczęśliwa i zrozpaczona. Nie przewidziałam takiej ilości pcheł na pokładzie. No ale trudno jak jest tak jest, poradzę sobie i z tym. Pojechałyśmy w dalszą drogę.

To nie facebook, ale jeżeli chciałbyś/chciałabyś pomóc mi finansowo w utrzymaniu kolejnego pieska w domu tymczasowym, czyli kolejną paszczą do wyżywienia to jest taka możliwość. Proszę, podaję linka do zbiórki LUNY – https://zrzutka.pl/9sx5m6 (Indywidualny numer konta zrzutki70 1750 1312 6887 5433 7415 9537).

I …. z tym

Wszystko…. czego się nie chwycę. Praca, zdrowie, wolontariat.
Już mi na niczym nie zależy, „h” z tym i z tamtym i z ….
A może ktoś chce mi powiedzieć, że powinnam być szczęśliwa???
Mam zdrowe nóżki, rączki, główkę… chyba też, żyję, mam to i to…..
I co z tego wszystkiego jak wiem, że za pół roku, a może za rok będę na dnie!

(*&^&*#()_$)(*&^@*())#($*&*(@)_@)#(*$&*()R%_)$(#*&@^&*()#$_)(*&#*()$)(*&

Niewidzialna wojna

,,Przyszła wojna będzie wojną niewidzialną. Dopiero, gdy dany kraj zauważy, że jego plony uległy zniszczeniu, jego przemysł jest sparaliżowany, a jego siły zbrojne są niezdolne do działania, zrozumie nagle, że brał udział w wojnie i tę wojnę przegrywa (…) Znając historię łatwiej zrozumieć teraźniejszość i można lepiej przygotować się na przyszłość.’’

Frederic Joliot-Curie. Francuski fizyk, laureat Nagrody Nobla.

Palenie Marzanny 2020

Marzanna2020

Utopimy Marzannę szkaradną.
niech z nią troski zimowe przepadną.

taaa… ta zwrotka do mojej Marzanny chyba pasuje.

Marzanna … jakoś się udało i nawet słoma wystaje spod sukienki 😀 tylko teraz gdzie ją utopić … czy może wystarczy spalić?

„Odejdź stare – przyjdzie nowe” – marna ze mnie kapłanka, ale Marzana spalona 😀 tylko filmik się za szybko urwał.

A tak wspominam topienie Marzanny z lat dzieciństwa.

Czy w szkołach nadal kultywują tą słowiańską tradycję???