LUNA – to imię już z mojego domu tymczasowego. Nie wiem jak długo sunia błąkała się po lesie w Załużu/Borkach i w okolicach Solca, ale do lasu trafiła jako szczenna, więc daję jej jakieś dwa miesiące. Otrzymałam też taką informację, że „ktoś”, zabrał szczeniaki, natomiast matkę zostawił. Ciekawa jestem czy miała szanse przynajmniej je do końca dokarmić? Jak również czy potem pojawią się na oxl za drobną cenę do „dobrych domów”, czy może posłużą kiedyś gdzieś dla jakichś kłusowników.

Matkę zabrałam dopiero ja. Nie, nie chciała wejść do klatki. Na dodatek nie była głodna. Ludzie z okolicy dokarmiali ją i nie tylko jedna osoba o niej pamiętała.
Dokarmiali choć dopiero teraz jedna pani odważył się zrobić jej zdjęcie, aby go dać na (poniekąd znienawidzonego przeze mnie) facebooka, bookaface. Rany jak ja nie lubię tego serwisu. Nawet podczas gdy już ją łapałam podjechała jedna Pani z kamą dla niej. Nie chcę też wyśmiewać, ale litości, na trawie leżały również całe ugotowane ziemniaki, tyle, że obrane. Wiem, niestety, że na wielu wsiach, a być może i nie tylko wsiach psiaki dostają właśnie taką karmę, no może jeszcze chleb rozmoczony, albo…. ech nawet nie chcę teraz myśleć.

Ja jednak wiedziałam, że nie mogę wrócić bez niej. Luna musi do domu jechać ze mną. I udało się. Na początku nie chciała podejść, klatką i karmą w niej na zachętę również nie była zainteresowana.

Gdy mówiłam do niej, było jedno słowo na które zawsze zaczynała machać ogonem i było to słowo „kochanie”. Takie to było dziwne i takie sympatyczne. Piękne charcie kochanie o dużych oczach. Zastanawiałam się jak ją do siebie przekonać, jak sprawić by zaufała i…. i był moment kiedy na ułamek sekundy dotknęłam jej czubeczka nosa. Wtedy zapaliła się we mnie iskierka nadziei… jeszcze raz spróbowałam tego manewru… udało się… tym razem dotknęłam grzbietu jej nosa dwoma palcami, byłam naprężona jak struna, aby tylko ją dosięgnąć. Spróbowałam się przysunąć, jak wąż przesuwałam kolanami po piasku, by jej nie wystraszyć zbyt nagłym ruchem czy podnoszeniem się. Parę minut później już głaskałam jej łebek, a ona spokojnie się tym głaskom poddawała.
W tym momencie zaczęłam żałować, że nie zabrałam ze sobą smyczy ze samochodu, ale hmm mam smycz przy kluczach do samochodu – zaświtała mi myśl i to była ta właściwa. Powoli założyłam na jej łebek i następnie zawiązałam na supełek blisko szyi. Gdy tak oswajałyśmy się ze sobą nawzajem niedaleko na tej leśnej dróżce pojawił się samochód. Pomyślałam sobie hmm nie teraz, nie jedź tu i zamachałam do kierowcy, aby zaczekał i tak też zrobił. Ja natomiast pomyślałam w tym momencie, no nic trudno, wóz albo przewóz. Chwyciłam ją za pysk, gdyby próbowała się bronić zębami oraz za skórę na karku, jednocześnie lekko ściskając smyczkę i podeszłam z nią do klatki. Tak, teraz już była moja. Dwaj panowie, którzy cierpliwie przyglądali się moim poczynaniom podeszli, aby pomóc mi klatkę z sunią przenieś i załadować do Jimmiego.
Ha, wszystko dobrze, sunia moja, ale przy okazji masa pcheł również. Byłam jednocześnie szczęśliwa i zrozpaczona. Nie przewidziałam takiej ilości pcheł na pokładzie. No ale trudno jak jest tak jest, poradzę sobie i z tym. Pojechałyśmy w dalszą drogę.
To nie facebook, ale jeżeli chciałbyś/chciałabyś pomóc mi finansowo w utrzymaniu kolejnego pieska w domu tymczasowym, czyli kolejną paszczą do wyżywienia to jest taka możliwość. Proszę, podaję linka do zbiórki LUNY – https://zrzutka.pl/9sx5m6 (Indywidualny numer konta zrzutki70 1750 1312 6887 5433 7415 9537).