Żeby zobaczyć biedronki musiałam jechać na Ararat

Żal było schodzić niżej. Jakoś przyzwyczailiśmy się do tych zboczy. Znalazłam tu spokój i odprężenie. Zobaczyłam, że są jeszcze miejsca na świecie, gdzie czas spowalnia, minuta leniwie drepce za minutą, dzień jest całkiem długi, a w trawie mieszka cała kolonia robaków. Obiecałam sobie, że po powrocie do domu zaglądnę do ogródka i przyjrzę się szczegółowo, kto jeszcze dzieli ze mną ten kawałek świata. Nigdy nie przyszło mi do głowy zastanawiać się nad tym, co mieszka na trawniku<> przed domem albo jakie robaki ukryły się w drewnianej  altance. Człowiek z wiekiem traci swoją wrażliwość. Dla moich dzieci świat wygląda zupełnie inaczej. Potrafią dostrzec nowe gatunki motyli, które pojawiły się ostatnio w ogrodzie, z niecierpliwością czekają,, kiedy wyrośnie coś z ziarenka kukurydzy wygrzebanego z popcornu. Zuźka potrafiła godzinami siedzieć przy mrowisku i patrzeć, jak małe stworzonka przenoszą listki z miejsca na miejsce. Hania zauważy każdy nowy kwiatek, jaki pojawi się przed domem, a ja? Ciągle się tylko wkurzam na wszędobylskie chwasty, denerwuję się na kuny, które zamieszkały z nami pod jednym dachem, a żeby dostrzec biedronki, musiałam jechać na Ararat. Pora trochę zwolnić.

Zaczęło się od  Kilimandżaro
(Ararat, Rysy, Everest base Camp)
/Agnieszka Paź-Kerner/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *