Na piątkę

Potem Sara, jedna moich podopiecznych zadusiła kotkę (gdy ją zobaczyłam…. nawet nie będę opisywać co czułam, w niedługim czasie kolejne gonitwy za Franiem i za innym kotkiem. Rozumiem, że instynkt, że to pies, bla bla bla, ale do dzisiaj bronię się przed uczuciem nienawiści.

Sara

Połapałam wszystkie moje koty, aby nie stały się następnymi ofiarami Sary. Zamknęłam z uczuciem wkurwienia. To ja po to robię dla nich ogrodzenie, aby nadal były zamknięte w pomieszczeniach? To nie tak miało być! Ona pieronem musi opuścić moje podwórko . Na szczęście jest nią duże zainteresowanie. W środę (07/09/2022) umówiony u weterynarza zabieg kastracji, a potem wyjazd do adopcji, do domu stałego. Jestem też w kontakcie z Panią, która jest zainteresowana adopcją Sary, domek wygląda na super, a ja, a ja całą sobą pragnę, aby wszystko skończyło się pozytywnie, tj. szczęśliwa i dobra adopcja Sary, moje podwórko już bez niej, i moje szczęśliwe biegające luzem i wszędzie po podwórku koty. Aha no i moja mama też zacznie być szczęśliwa, a ja…. no taki był plan, koty uwolnić na pole i … zacząć pracować.

No i trzecia rzecz, która zniszczyła mój plan działań i wybiła mnie z rytmu, który obrałam. Trzecia rzecz, która spowodowała, że nie umiem zdecydować co dalej, zaczęłam znów widzieć ogrom pracy przede mną, którego nie wiem jak pokonam i kiedy, a tak pięknie już było, już tak pięknie to wyglądało.

Mianowicie w środę, 31/08/2022, odebrałam telefon a równocześnie zadzwoniła do drzwi inna dziewczyna z informacją i prośbą jednocześnie, że w Oleśnie, przy ul. Sucharskiego jest w rowie owczarek niemiecki po wypadku samochodowym, oplątany długim łańcuchem. Mogłam powiedzieć, że „nie”, że nie pomogę, bo…. mam swoje plany. W końcu na Facebook poinformowałam, że kończę działalność, aby zabrać się za swoje prywatne życie, które niestety również dzięki wolontariatowi tak rozbudowanemu rozwaliłam. No ale co robić, spakowałam grubą rękawicę, wzięłam koc i kaganiec i pojechałyśmy do tego owczarka.

Biorąc pod uwagę, o którą gminę chodzi – nie spodziewałam się niczego dobrego no i niestety słusznie. Ludzie, którzy go znaleźli, telefonowali wpierw do gminy oraz na policję, ale obie instytucje wysłały ich na drzewo. Chociaż nie, nie, pracownik gminny przyjechał i owszem, ale tylko zrobić zdjęcia, a potem do godzi. 16:00 nie zadziało się NIC z ich strony. Nie zlecili działania również weterynarzowi, z którym mają podpisaną umowę.

Weterynarz natomiast przyjechał, ale tylko dlatego, że wydzwaniali do niego ludzi, a na koniec również ja upewniając się czy przyjedzie. Przyjechał, dał zastrzyk przeciwbólowy oraz przeciwzapalny i pomógł mi go zapakować do samochodu. Potem całą resztą zajmowałam się już sama.

Cud, że udało się w miarę szybko znaleźć fundację, która przejęła opiekę nad owczarkiem i dzięki temu pod moją był tylko dwa dni. Genialnie udało się znaleźć tak fundację jak i Pana, który zawiózł owczarka do fundacji w Łodzi.

Pozytywne zakończenie akcji z owczarkiem, nie zmienia faktu, że te dwa dni mnie do końca już rozbiły… mój plan dnia, harmonogram działań, priorytety, odsunęły rozpoczęcie pracy zarobkowej, rozwaliły wszystko. I jeżeli ktoś nie rozumie, jak można cały dzień składać myśli „do kupy” i cały dzień poświęcić na wchodzenie w rytm działań, to mnie też nie zrozumie.

Kiedyś bardziej poważne i dłużej trwające akcje nie rozbijały mnie tak jak teraz. Dlaczego? Sama się zastanawiam. Może wypalenie? zmęczenie? presja czasu? depresja (piszę to ostrożnie, ale jednak)? Mam wrażenie, że każdy krok teraz dla mnie to jak krok na księżycu, albo w jakimś wciągającym bagnie. To jak krok do przodu, a potem dwa do tyłu, kiedyś się może i zajdzie, ale kiedy? a może cel to złudzenie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *