Dzisiejszy dzień zacznę od zakupów, czyściwo do sprzątania. Środki chemiczne kupione już wcześniej. Natomiast rano… ciało tak ciężkie, że ciężko oddychać i ciężko się podnieść. Jakby ktoś moje mięśnie zamienił w kamienie. Worek bokserski… tak, myślę, że rano przypominam właśnie coś takiego.
Jest tyle rzeczy do zrobienia i tyle zaległych, tyle psów i kotów, a na dodatek brak kasy, że całość mnie przerasta. Wyłączają mi się wtedy wszystkie moce. Chcę i nie mogę, czuję, że muszę mieć siłę, ale jej brak, nie chcę czuć żalu i goryczy, ale do tego „chcenia” muszę się przekonywać, że powinnam być wdzięczna…. za rączki, nóżki, za to, że wciąż nie jestem sama, że jeszcze mam co jeść, że koty trzymają się, choć pojedyncze chorują, ale do ogarnięcia. Są też rzeczy trudne do ogarnięcia, ale ciągle tli się ziarenko nadziei, że dam radę. I sama nie wiem czy zdania które słyszę „jesteś silna”, „dasz radę”, podnoszą mnie na duchu czy raczej pchają w dół, bo oznaczają tyle, że to JA jestem silna, że to JA dam radę, że JESTEM SAMA. I że raczej nie powinnam liczyć na pomoc, której wydaje mi się…. chciałabym.
Gdybym miała kasę to zatrudniłabym firmę, która zrobiłaby ogrodzenie i stałoby na podwórku w tydzień, a koty już od pół roku co najmniej biegałyby po polu, ale kasy brak. Wszystko robię sama, sporadyczna pomoc (za którą i tak jestem wdzięczna) i dalej znów jestem sama.
Mam poczucie, że skończenie ogrodzenia, aby moje koty były bezpieczne i szczęśliwe, a ja zaoszczędziłabym czas na sprzątaniu, rozwiązałoby wiele moich problemów. Przede wszystkim znalazłabym czas i możliwość skupienia się na pracy. Ech…. kiedy to nastąpi?