Szkolenie w Chacie Leona

Pierwsze szkolenie w Chacie Leona, bo zakładam, że nie jedyne. I od razu humor się poprawia. W domu czeka na mnie zgraja psów i kotów, ale jednodniowo dałam radę wyjechać. Ze mną Borys i Kazara, nieodłączni towarzysze. Zabrakło tylko Karoliny i Kitka, ale to nie był wyjazd wycieczkowy, choć także dużo radości mi dał, dlatego też oni dwoje musieli zostać w domu.

Wyjechałam oczywiście spóźniona, gdyż jeszcze dopatrzeć musiałam zgraję kotów, ale udało się, udało się tak, że spóźnienia było tylko ok. 40 minut. Co prawda pierwsze minuty jazdy byłam przerażona, że spóźnienie wydłuży się do godzin trzech, allllle jak „zatrybiłam”, że google myśli, iż ja nie chcę jechać autostradami (bo zazwyczaj nie chcę) to czym prędzej przestawiłam ustawienia i od razu zrobiło się mniej nerwowo.

Tak więc przejechałam odcinek nielubianą autostradą i zaczęłam już normalnymi uliczkami dojeżdżać do mojego celu czyli do Chaty Leona. Końcówka była oczywiście najlepsza, bo dróżką szutrową i lasem a ja rozmarzyłam się wspominając Rumunię i moje wyjazdy do niej. Tak mi ich brakuje i tak tęsknie wspominam. No ale dojechałam i do mojego celu.

Szkolenie było w trakcie, bardzo sympatyczny mój odbiór w całokształcie. Ludzi, budynki, okolicy, nawet 4 kleszcze, które chciały na mnie wejść (ale im się nie udało) przełknęłam i dalej cieszyłam się chwilą, że mogę być w tym miejscu.

Apropos kleszczy:
– tato wilk mówi do syna wilczka – synu kochany zapamiętaj i bądź dumny bo jesteśmy królami tego lasu, wszyscy nas się boją, to my w tym lesie rządzimy.”
– na co syn odparł – tato to my są kleszcze?

No ale wracając do tematu po wykładzie czekały na nas ćwiczenia praktyczne. Wyszliśmy zatem przed chatę i mieliśmy okazję postrzelać strzałkami, porzucać siatką, ale również przebiec się w kombinezonie do treningu z psami agresywnymi goniąc za zabawkowym pieskiem na kółkach.

Generalnie był to dla mnie fajny resecik (bo resetem całego stresu, który jest we mnie zgromadzony, jeszcze bym nie nazwała). Jednak już ten resecik był super. Żeby był super reset taki totalny i generalny i taki który czuję do kości, do każdego atomu mojej krwinki to musiałabym wyjechać do Rumuni (tak jak dawniej).

Na koniec jeszcze pogadanka luźna i rozjechaliśmy się do swoich domów. Zabierając ze sobą zaświadczenie o ukończeniu kursu.

Czy ten kurs i zaświadczenie w przyszłości mi się przyda? Z takim planem na nie przyjechałam…. ale nie wiem jednak jeszcze, tak dużo dzieje się w mojej głowie i chwilowo tego nie wiem. Czas pokaże którą ścieżką pójdę dalej. Burza w moich myślach w końcu się wyciszy i będę widzieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *