Wielki budynek, chodzę korytarzami, piętrami, jacyś ludzie obok mnie. Jakiś sklep jak w galerii handlowej, ale dziwnie wąskie korytarze i wszystko rozłożone jak na bazarze, na podłodze. Ciastka, czekolady…
Na dworze jakby półmrok, nie ma nocy, ale nie ma też dnia. Ja jednak jestem w budynku, już jakby na parterze. Śpię z moim dawnym kolegą, jest miło, ale bez zbliżeń, przytulam się, jest ciepło. Wiem, że obok są moi rodzice, ale nikt nie robi z tego afery. Jest dobra atmosfera.
Jestem na korytarzu, obok mnie jest mama. Drzwi do kotłowni i chyba do łazienki jakby zaklejone gliną, ale bardzo namokniętą. Czuję, że zaraz chluśnie woda. Mówię tacie, aby nie ruszał gliny, on mnie nie słucha. Nic do mnie nie mówi, jest spokojny, tak jak w poprzednim śnie. Woda nie chlusta, nie ma już korytarza. Jestem w kuchni a tato gdzieś odszedł.
Mama siedzi na krzesełku. Zastanawiamy się. Dlaczego przyszedł. Chciał pomóc. Mówię jej, że on nas ciągle widzi, cały czas. Mówię – nie szkodzi, że umarł. Ja wiem, dla nas on żyje cały czas. Ja wiem, że jest z nami. Ona milczy, nie mówi nic.
Przyglądam się mamie. Klękam obok niej, biorę w dłonie jej twarz. Przyglądam się. Jestem zdziwiona. Ona się uśmiecha dobrotliwie, a jej twarz jest…. młoda. To tylko ja dalej mam ten sam wiek, tyle samo lat gdy miałam kiedy usypiałam. Oni są młodzi, pogodni, mama uśmiechnięta, a tato też jest spokojny, pomocny, przecież woda nie chlusnęła, a przecież miało zalać cały korytarz. Mama wygląda pięknie. Tato gdzieś odszedł, ale czuję, że jest blisko.
Budzę się. Płaczę. Tak za nim tęsknię. Jeszcze mam mamę. Jestem szczęśliwa.