Dno – dobijam do dna

Czuję, że zaczynam dosięgać dna… czy to oznacza, że wkrótce się odbiję i zacznę wzbijać w górę? Wiem, że dla innych, dla Ciebie, dno oznacza może coś innego, jest głębsze, albo płytsze, ale czuję, że moje dno właśnie się zaczyna.

Takie dno uczy pokory i uczy umiejętności proszenia ludzi to o to, to o tamto. Moje dno powoduje również wybuchy irytacji i złości, ale powoduje też wchodzenie w opcję „oszczędności energii”.

W takich sytuacjach zyskuje się przyjaciół, albo ich traci, albo traci, by zyskać w inny sposób.

Na takim etapie jak jestem rozumiem dlaczego ktoś ode mnie odchodzi. Czy odchodzi, nie, nie odchodzi, ale dalej żyje tylko bez „elementu mnie”. Czy tak określając czuję się przedmiotowo? nie, to co innego. Ja po prostu rozumiem, że przez to, że sama stoję, nie mogę wymagać, aby ktoś inny też stał, aby dotrzymać mi kroku. Dzięki temu, że przeżyłam ten kawałek, który przeżyłam, umiem już zrozumieć dziejące się wokół mnie sprawy. Umiem, nie złościć się i nie fochać, gdy ktoś dalej ma ochotę na życie, pomimo, że ja tracę oddech.
Ja też wyjdę z tego marazmu i wciągającego depresyjnego bagna.

Nie, nie, wiedz, że nie popsują się nasze relacje. Wciąż jesteś moim przyjacielem i doceniam wszystko co do tej pory dla mnie zrobiłeś. Nie przyglądaj mi się i nie wsłuchuj się w słuchawkę, czy usłyszysz jakiś odcień żalu, złości czy poczucia winy. Nie, nie usłyszysz tego. Nie usłyszysz, gdyż ja po pierwsze oszczędzam energię, zupełnie intuicyjnie i w sposób naturalny, a poza tym rozumiem Ciebie, siebie, i to dlaczego tak się dzieje, z czego wynika moje postępowanie i mój stan zdrowia. Tak jak się stało – naprawdę będzie lepiej dla mnie, dla ciebie, dla nas obu.

Czując dno, zaczynam wczuwać się w grunt… zaczynam szukać punktu odbicia… a co dla siebie robię? ależ to zabrzmiało odważnie, tak odważnie, nie egocentrycznie. Ja zaczynam coś dla siebie robić.

1. refleksologia – nigdy nie sądziłam, że ma ona aż takie znaczenie. Każdy organ z moim ciele ma swoje odbicie w mojej stopie. Pierwszy raz w gabinecie – oj czułam każdy rodzaj bodźca od bólu po łaskotanie, zaciskałam zęby, pięści, każde włókno moich mięśni, aby nie wyrwać Pani Eli mojej stopy lewej, czy prawej. To, że zdecydowałam się na pierwszy raz nazywam odwagą i cudem, że się zdecydowałam. Teraz – mimo, że za mną dopiero dwa masaże – już jestem z siebie dumna i widzę różnicę. Do tego dołączam ziółka i suplementy, które pomogą mi oczyścić organizm i przegonić pasożyty, te i owe.

2. Pani psycholog – tak, pani psycholog, a nie psychiatra, bo postanowiłam zacząć od wersji light. Gdybym tak dostała pigułki do łykania, a ja bym ich oczywiście nie łykała, bo tak, bo cholernie boję się tej sztucznej chemii i nawet lekarzy (sic!) a potem znowu  miałabym poczucie winny, i brak odwagi, aby pójść na kolejną wizytę. Nie, nie chcę i już.
Już kiedyś skorzystałam z kozetki u Pani psycholog, tej samej do której idę i tym razem. Skorzystałam, gdy zaczynałam „rozlatywać się” a moje relacje ze współpracownikami w pracy zeszły na bardzo złe relacje. Gdy idąc do pracy bolał mnie żołądek, oni nie znosili mnie, a ja ich. Nienawiścią, chyba nie muszę tego jeszcze nazywać.
Chodziłam do niej około 3, a może 4 miesiące, raz w tygodniu, a może i dwa razy w tygodniu na początku? hmm tak, właśnie tak. Dopiero po dwóch miesiącach bywałam u niej raz w tygodniu.
Rozpłakałam się już wtedy, gdy pierwszy raz do niej zadzwoniłam, aby umówić się na wizytę. I płakałam wchodząc i wychodząc od niej i tak przez miesiąc. Dopiero potem, płakałam coraz mniej i zaczynałam umieć normalnie rozmawiać. Normalnie, bez łez i rozczulania się nad sobą.
Przez ten czas nie zmieniło się nic, ani ja, ani ludzie w mojej pracy, w moim wydziale (byłam wtedy kierownikiem i cała moja tragedia polegała również na tym, że nie radziłam sobie ze sobą, a miałam jeszcze „kierowniczyć”).
Co się zmieniło? Moje spojrzenie na pracę, ludzi, a przede wszystkim na siebie, na swoje decyzje, rodzinę, tatę, mamę, relacje w domu. I nagle, nie wiem kiedy nastąpiło to „nagle”, ale wszystko się pozmieniało, zaczęłam lubić ludzi w mojej pracy, i zaczęłam też czuć, że jest to ze wzajemnością. Po 4 miesiącach poczułam się na tyle silna, że dalej postanowiłam radzić sobie sama. Teraz też tak chcę…. poczuć się silna.

3. endokrynolog – hmm, no i tu właśnie jest tak, że ja bardzo, ale to bardzo nie chcę brać żadnej chemi, sztucznych hormonów, ale zaczynam mieć ważenie, że mogę nigdy nie przerwać tego błędnego koła. Natomiast ja już nie umiem żyć, pracować, zarabiać, utrzymywać relacji ludzko-ludzkich, nie wspomnę o damsko-męskich, rodzinnych, żadnych. Boję się, że jeżeli nic dalej nie zrobię to doprowadzę tarczycę i siebie, swój organizm do ruiny. Endokrynolog z tych trzech wymienionych miejsc, będzie tym do którego pójdzie mi się najtrudniej. Pójdę jednak. Zrobię badania i pójdę.

Odbijając się od dna, wyprostuję również moje sprawy firmowe i księgowe. Nie ma ich wielkich, bo i nie miałam siły by działać, ale poprostować i tak jest co. A jak już zrobię te wszystkie kroki, jak zacznę sobie radzić „odbijać się”, stawać na nogi i pracować, zarabiając równocześnie…. to wtedy będę naprawdę szczęśliwa, moja mama przestanie być zmartwiona i może wtedy choć częściowo odciążę moją siostrę z tego ciężaru, który wzięła na siebie przez to moje niepozbieranie. Kocham moją rodzinę, naprawdę kocham i chcę stanąć na nogi dla siebie, ale i dla nich też. I chcę w końcu zacząć spełniać swoje marzenia 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *