Prawie pół wieku

Hmm biję się z myślami, że nie wszystko nadaje się do napisania. A tyle mam z tej nocy przemyśleń. Praktycznie nie spałam, ale podczas sprzątania pokoju kotów, przeprowadziłam ze sobą całą debatę. Całą długą. Były argumenty i kontrargumenty. Były wspomnienia, analizy, było „wiadro z zimną wodą”.

Walczyłam ze sobą i swoimi myślami, czy to że za 5 lat pół wieku minie, czy to ma jakieś znaczenie…. Przez to moje dotychczasowe życie tyle razy się sparzyłam i tyle razy ryzykowałam. Czasem głupio ryzykowałam, ale widocznie…. widocznie potrzebowałam tego dreszczu emocji… tej niepewności co będzie jeżeli podejmę taką, bądź taką decyzję. Ma się rozumieć, że w momencie ryzykowania nie analizowałam aż tak jak teraz. Wtedy działałam chwilą, żyłam chwilą, nie bardzo interesowało mnie co się stanie jeżeli….
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może się zdarzyć ta mniej korzystna dla mnie „opcja”.

Był czas kiedy kochałam całą sobą i byłam w stanie stanąć na przeciw wszystkim przeciwnościom, jakie mogą się zdarzyć. Był to czas kiedy ogień, ani woda nie mogły odwrócić mnie od kochanej osoby. Był to czas, kiedy mogłam na jednym wdechu przekreślić wszystkie stereotypy, zrezygnować z każdej „świętości”, dla… ale, ten ktoś tego nie chciał. No cóż… życie. Do tanga trzeba dwojga. Wtedy terapią dla mnie stały się wiersze, i dzięki nim moje kąsanie stawało się coraz lżejsze i coraz mniej bolesne, dla mnie i dla innych.

Czy to ma jakieś znaczenie, że za 5 lat minie pół mojego wieku? Czy moja świadomość tego, że tak jest coś zmienia? Czy dzięki temu, nie pasują mi już uniesienia i rozmarzenie nastolatki. Z tym całym bagażem doświadczeń i zabliźnionych ran. Nie, ja się nie żalę, absolutnie, jestem od tego daleka.

Coś jednak we mnie się wypaliło. Nazywam rzeczy po imieniu, tak jak mam przekonanie, że należy. Jednak robię to aż do bólu, czy to jest błąd, czy przypadkiem nie należy zostawić marginesu na niedopowiedzenia… Nie pomyl tego co chciałam teraz przekazać. Nie chodzi mi o „niedomówienia” tylko „niedopowiedzenia”. Niedopowiedzenia to margines dla wyobraźni i fantazji, które nadają życiu barw i iskry zapalnej. Tak, ja właśnie teraz tak robię. Odzieram fajne momenty z woalki kokieterii by nie utracić gruntu pod nogami.

Czy nie jest jednak tak, że zawsze najbardziej żałuje się tego, czego się nie zrobiło? a nie tego, że przy okazji popełniło się błąd, i to nawet kardynalny….?

Zastanawiam się na ile potrafię być szczera sama ze sobą. Czy przypadkiem przez to stanie na czterech łapach, przez to bycie zajeszczerą i zajewporządku, czy zbyt wiele nie tracę?

To nie koniec rozważań, ale nie wiem też czy będzie ciąg dalszy… rzucam to na wiatr i zobaczę co przyniesie, jaki obierze kierunek. Może zapytam Brzozy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *