Wiem, że należy myśleć pozytywnie. Wiem, że należy pokazywać „Światu” wesołą i uśmiechniętą twarz. Wiem, że uśmiech „przyciąga” ludzi. Wszystko to wiem, ale ja już nie mam na to siły. Udawanie mnie męczy. Po prostu mam dość. Teoria teorią, a w praktyce „kiszka”.
Praktycznie na niczym mi nie zależy, wygląd, zdrowie, ludzie, zaczynają mnie denerwować. Czuję, że ze mną jest już naprawdę źle. Rence opadywują, bezsilność przytłacza. Krzyczeć i płakać się chce.
Czego żałuję w moim życiu? A i owszem, jest tego trochę:
1. że pracowałam „dla innych” więcej niż musiałam, kosztem własnego zdrowia, życia prywatnego, kosztem moich pasji, dlaczego, ot tak… rozkminiam. Jakiś widocznie powód był… może w mojej nieuświadomionej podświadomości….. (?)
2. że jestem… oj przepraszam, że byłam naiwna, biorąc na siebie pożyczki obcej osoby. Teraz ani zdrowie, ani aktualne zarobki nie pozwalają mi spłacać, a ci pożyczający mają w dooopie.
3. że straciłam czas kiedy byłam pełna werwy i energii, a teraz nie nadążam. Natomiast pogrąża mnie dołek, doołek, dooołek, przepaść okrutna.
4. że moje sprawy i problemy, zawsze stawiałam na drugim miejscu, a na pierwszym zawsze byli inni… i to był błąd. Bo innym można pomagać, gdy samemu człowiek czuje się silny. Gdy człowiek jest słaby to niewiele pomoże, a jeszcze bardziej sam siebie ciągnie w dół.
5. że nie dbałam wystarczająco o zdrowie, a teraz staram się zmuszać do tego ledwie co pozostałymi siłami. A najgorszy problem jest z sennością i koncentracją. Jak tu z tymi problemami pracować przed komputerem? Jak tu nie spać, gdyż organizm przestaje słuchać? aaa i jeszcze jedno, jak zaufać lekarzom, gdy tego zaufania do nich we mnie „za grosz” nie ma.
6. że nie byłam wystarczające asertywna, asertywność pozwala: a – być sobą, b – nie czuć się wykorzystywaną i to na własne życzenie, c – zachować zdrowie psychiczne.
7. i żałuję też tego, że niektóre błędy popełniam dalej, już trochę z braku sił i z rezygnacji takiej ogólnej i prawie totalnej.
Czego chcę: krzyczeć, wykrzyczeć, zakrzyczeć, drzeć się na całe gardło, drzeć się ile sił.
O czym marzę: zakotwiczyć się gdzieś na wsi, w środku lasu, w siedlisku do którego prowadzi droga szutrowa, a na miejscu mam tylko koty, psy, inne zwierzaki, drzewa rośliny, mały domek. Brak zasięgu i brak internetu i brak facebooka. I brak sąsiadów. Oczywiście nie mam nic do moich sąsiadów, tylko generalnie mam marzenie odpocząć od ludzi. Jeżeli znasz mnie i czytasz to, miej na tyle siły i rozumu swojego własnego, aby to co piszę nie brać do siebie osobiście. Ja poprostu przedobrzyłam i teraz pragnę zrobić ogromny i totalny reset.
Już nawet nie marzę o tym, aby wyjechć gdzieś daleko, w świat i podróżować. Zawsze właśnie to było moim marzeniem i planem. Teraz chcę poprostu uciec od tego świata, zagalopowanego, ropędzonego do granic niemożliwości, zatrzymania się choć na chwilę.
… a może to tylko zwykła depresja…
jeżeli w tym wymarzonym miejscu powrócą te same nastroje,
to na pewno ona